w

KONIEC KLĄTWY W NEAPOLU?

Niektórzy nazywają je „klubami przeklętymi”. Jest przynajmniej kilka takich w Europie. Z grubsza chodzi o kluby mocne, z pięknymi kartami zapisanymi w historii piłki, ale także mocno pechowe. Takie, które wiele znaczą w swoich ligach, a równocześnie, od wielu lat, zawsze czegoś im brakuje, by sięgnąć po upragniony tytuł. Coraz więcej wskazuje na to, że jeden z nich, z siedzibą w stolicy włoskiej Kampanii, w tym sezonie powinien odczarować ciążącą nad nim „klątwę”. Powinien nie oznacza, że tego dokona, bo z klubami przeklętymi bywa niestety tak, że dopóki piłka w grze, wszystko może się jeszcze zawalić i znowu zamiast triumfu ich kibice mogą przeżyć kolejne upokorzenie.

Zanim przeniesiemy się do słonecznej Kampanii, zajrzyjmy na chwilę do pochmurnej Nadrenii. W niewielkim Leverkusen ma siedzibę klub piłkarski powiązany z wielkim koncernem farmaceutycznym i nawet dzielący z nim swoją nazwę: „Bayer”. Przymiotnik przeklęty pasuje do niego idealnie. Bayer 04 Leverkusen (jak wskazuje jego pełna nazwa) założony już w 1904 roku, do poważnej niemieckiej piłki wszedł dopiero w latach 80 XX wieku. Od tego czasu, dzięki pieniądzom farmaceutycznego sponsora, ale także dzięki bardzo dobremu zarządzaniu, którego symbolami przez lata byli wybitni dyrektorzy sportowi klubu: Rainer Calmund i Rudi Voeller, Bayer mocno zaznaczył swoją obecność na piłkarskiej mapie Europy. W sezonie 1987/88 zdobył mocno wówczas obsadzony Puchar UEFA (przy istotnym udziale polskiego pomocnika Andrzeja Buncola). W latach 90 na stałe włączył się do rywalizacji o mistrzostwo Niemiec. W 2002 r. Bayer wystąpił w wielkim finale Ligi Mistrzów przeciwko Realowi Madryt. Grał w nim zresztą przynajmniej dobrze, ale po słynnym trafieniu z woleja pod poprzeczkę autorstwa Zinedine Zidane’a tytuł powędrował do Madrytu. Od 1993 r. popularni „Aptekarze” aż jedenaście razy zajmowali na koniec sezonu miejsce na podium Bundesligi, w tym pięciokrotnie sięgali po wicemistrzostwo Niemiec. Najbliżej zdobycia tytułu Bayer był w 1997 r i 2002 r., gdy przegrał rywalizację o, odpowiednio: dwa punkty (z Bayernem Monachium) i jeden punkt (z Borussią Dortmund). Mniej więcej w tym czasie drużynie z Leverkusen nadano nieoficjalne, gorzkie ale popularne do dziś przydomki: „Neverkusen” i „Vicekrusen”. Używają ich zresztą sami kibicie „Aptekarzy” dla których nieustanny brak tytułu mistrzowskiego stał się istotnym elementem tożsamości.

Fatum ciążące nad Bayerem nie ogranicza się zresztą tylko do braku mistrzowskiej patery. Znamienny dla ich losu był sezon 2017/18. Przez jego znakomitą większość Bayer zajmował miejsce w pierwszej czwórce, dające prawo do gry w Lidze Mistrzów w kolejnym sezonie. Rozgrywki zakończył jednak na pechowym piątym miejscu, tylko przez gorszy bilans bramkowy od drużyn, które zajęły miejsca trzecie i czwarte. Dwa lata później (sezon 2019/2020) koszmar powrócił. Jeszcze na dwie kolejki przed końcem rozgrywek Bayer zajmował bezpieczne 4 miejsce. Na finiszu wyprzedziła go jednak Borussia Moenchengladbach, a „Aptekarze” zdobywając 63 punkty zostali drużyną z najwyższą liczbą punktów w historii Bundesligi, która nie dała kwalifikacji do Ligi Mistrzów na kolejny sezon. Jak tu nie wierzyć w klątwę „Neverkusen”?

Na półwyspie Apenińskim za klub przeklęty można uznać Societa Sportiva Calcio di Napoli, zwane po prostu Napoli. W odróżnieniu do Bayeru Leverkusen, neapolitańczycy mieli wprawdzie dwukrotnie okazję do świętowania mistrzostwa kraju. Było to jednak jeszcze w drugiej połowie lat 80’, gdy w barwach „azzurri” (błękitnych) brylowali Diego Maradona, Ciro Ferrara, Andrea Carnevale, Brazylijczyk Careca czy młody Gianfranco Zola. Co więcej, jeśli weźmiemy pod uwagę ile razy Napoli kończyło ligę na podium (aż osiemnastokrotnie), to trudno się dziwić, że ledwie dwa zdobyte tytuły mistrzowskie budzą u podnóży Wezuwiusza ogromny niedosyt. W 1989 r. Napoli zdobyło jeszcze Puchar UEFFA, po genialnej kampanii w wykonaniu Maradony. Jednak mniej więcej od odejścia z klubu boskiego Diego w 1991 r., popularni „partenopei” (przydomek pochodzący od pierwotnej, greckiej nazwy miasta, nawiązującej do imienia mitycznej syreny – Partenopy) popadli najpierw w przeciętność, a potem w degrengoladę, której symbolami stały się dwa spadki z Serie A w 1998 r. i 2001 r. oraz bankructwo ogłoszone w 2004 r, po którym klub wylądował na trzecim poziomie ligowym we Włoszech.

Upadek Napoli był poniekąd symboliczny dla losu południowych Włoch, które po okresie prosperity, po zakończeniu II wojny światowej, popadło w wieloletnią stagnację gospodarczą. Tłumy mieszkańców z południa Italii ruszyły w poszukiwaniu pracy i lepszego życia na północ, zostawiając rodzinne strony, przytłoczone marazmem, wszechwładną mafią oraz górami śmieci. Zróżnicowanie gospodarcze północy i południa kraju nałożyło się na głębokie różnice historyczne, a nawet kulturowe i językowe (UNESCO uznaje dialekt neapolitański jako odrębny od włoskiego język). Niechęć mieszkańców południa Włoch rosła proporcjonalnie do pogardy jaką darzyli ich mieszkańcy północy kraju. Nienawiść doskonale było widać i słychać na piłkarskich trybunach, gdzie fani drużyn z północy kraju wznosili względem kibiców Napoli hasła o „brudasach”, a nawet wzywali siły przyrody do apokaliptycznych interwencji („Wezuwiuszu, umyj ich ogniem” czy „Wezuwiuszu, utop ich wszystkich”). Na tym tle rosła nienawiść tifosich Napoli do klubów z północy (szczególnie Juventusu Turyn i Interu Mediolan), a z wydłużającym się pasmem niepowodzeń, poczucie frustracji i powtarzającej się krzywdy doznawanej ze strony bogatej północy, której w ich mienieniu sprzyjają także krajowa federacja, liga oraz sędziowie.

Po bankructwie w 2004.r Napoli przejął zamożny biznesmen i producent filmowy Aurelio de Laurentiis, który postawił sobie za cel przełamanie klątwy ciążącej nad Neapolem oraz monopolu północy na wygrywanie. Jakby nie patrzeć na różne kontrowersyjne zachowania de Laurentiisa, pod jego rządami Napoli najpierw wróciło do Serie A, zyskało stabilność finansową, potem dołączyło do krajowej czołówki, zdobyło trzykrotnie Puchar Włoch, zaczęło występować w Lidze Mistrzów i na serio włączyło się do walki o mistrzostwo ItaliiNajbliżej scudetto byli w sezonie 2017/18. Efektowanie grająca wówczas drużyna, prowadzona przez trenera Maurizio Sarriego i kapitana rodem ze Słowacji Marka Hamsika – najlepszego strzelca i asystenta w historii klubu („boski Diego” z zaświatów nadal nie pozwala napisać o Słowaku, który nie zdobył scudetto, jako o najlepszym piłkarzu Napoli w dziejach) pobiła wówczas klubowy rekord punktów zdobytych w jednym sezonie (91). Na pięć kolejek przed końcem rozgrywek Napoli wyjechało na wyjazdowy mecz z największym rywalem, liderem tabeli Juventusem (walczącym wówczas o siódme mistrzostwo z rzędu!). Polecam obejrzeć w sieci zdjęcia lub filmy z tamtego czasu, na których nie tylko tifosi Napoli, ale chyba większość mieszkańców miasta dosłownie odprowadza z flagami, szalikami i racami klubowy autokar, w sunącym powoli kondukcie, drogą na lotnisko, z którego drużyna wyleciała na „mecz o wszystko”. A warto przypomnieć, że meczy o wszystko na krajowym podwórku ówczesny Juventus zwyczajnie nie przegrywał.

Odwrotnie, to „przeklęte” Napoli miało problem z ich wygrywaniem. Wbrew tym regułom, Napoli wygrało w Turynie, po golu Kalidou Koulibalego (senegalski obrońca rozgrywał wtedy bodaj najlepszy sezon w karierze) zdobytym w 90 minucie. Klątwo idź precz! W Neapolu zapanowała euforia. Mieszkańcy świętowali pokonanie znienawidzonego rywala w kluczowym meczu wyjazdowym. Następnego dnia wyświetlacze tramwajowe w Neapolu zamiast destynacji przejazdów pokazywały wynik meczu z Juventusem. Terminarz ostatnich czterech kolejek sezonu wydawał się być stworzony dla sukcesu Napoli. Dwa kolejne mecze, to starcia z ligowymi średniakami Fiorentiną i Torino, do tego drużynami, których kibice nienawidzą Juventusu chyba równie mocno jak w Neapolu. A na koniec dwa ostatnie mecze z outsiderami ligi: Sampdorią i Crotone. Wydawało się, że Napoli wjechało na końcowy, najłatwiejszy fragment autostrady prowadzącej prosto do scudetto. Nic bardziej mylnego. We Florencji Napoli przegrywa. Kluczowy dla przebiegu spotkania potworny błąd, ukarany czerwoną kartką już na początku meczu, popełnia … niezawodny wcześniej Koulibaly. W następnej kolejce Napoli tylko remisuje z przeciętnym Torino, tracąc decydującego gola w doliczonym czasie gry. Wygrana w dwóch ostatnich kolejkach sezonu nic nie daje (poza pobiciem klubowego rekordu zdobytych punktów) i znienawidzony Juventus sięga po kolejne mistrzostwo z rzędu. Katastrofa, klątwa znowu dała znać o sobie i za nic nie chciała wynieść się spod Wezuwiusza! W kolejnym sezonie Napoli znowu musi zadowolić się drugim miejscem w lidze. W następnym, pogrąża się w kryzysie i kończy Serie A na zaledwie 7 miejscu. W sezonie 2020/21 Napoli walczy o miejsce premiujące do gry w Lidze Mistrzów. Na kolejkę przed końcem zajmuje miejsce w pierwszej czwórce. Ostatni mecz rozgrywa u siebie z Hellasem Verona, który nie walczy już o nic. Pada remis 1:1, który powoduje, że Napoli kończy ligę na pechowym piątym miejscu, a rzutem na taśmę przeskakuje ich… Juventus. Zgroza! Napoli przegrywa walkę o Ligę Mistrzów w stylu Bayeru Leverkusen.

W sezonie 2021/22 Napoli prowadzone przez trenera Luciano Spallettiego odzyskuje nieco wigoru i spokojnie kwalifikuje się do Ligi Mistrzów. Przed rozpoczęciem obecnego sezonu w klubie dochodzi jednak do kadrowej rewolucji. Odchodzą wieloletni liderzy ofensywy „partenopei”: kapitan Lorenzo Insigne i Belg Dries Mertens. Koulibaly zostaje sprzedany do Chelsea, a świetny środkowy pomocnik Fabian Ruiz do PSG. Wydaje się, że sprowadzeni w ich miejsce, wcześniej szerzej nieznani: Koreańczyk Kim Min-Jae, Kameruńczyk Andre Franck Zambo Anguissa i Gruzin Khvicha Kvaratskhelia mogą bardziej obniżyć jakość drużyny niż ją podnieść. Doszli wprawdzie jeszcze obiecujący: Giacomo Raspadori – młody, wszechstronny napastnik reprezentacji Włoch oraz argentyński snajper Giovanni Simeone (syn słynnego piłkarza i obecnego trenera Atletico Madryt), ale to na razie piłkarze bardziej do rotacji w składzie, niż gwiazdy które pociągną za sobą drużynę.

Wbrew przewidywaniom, Napoli przeszło jesienną część sezonu jak burza. Do przerwy mundialowej, w Serie A nie przegrali ani jednego meczu (zremisowali tylko dwa) i do tego pokonali na wyjeździe aktualnego mistrza Italii AC Milan. Wygrali trudną grupę Ligi Mistrzów, pokonując przy tym u siebie finalistę poprzedniej edycji Liverpool FC 4:1 i upokarzając w Amsterdamie słynny Ajax aż 6:1. „Azzuri” grali przy tym futbol szybki, ofensywny i po prostu porywający. Być może nawet najlepszy w całej Europie. Wspaniale pod Wezuwiuszem odnalazł się Gruzin Kvaratskhelia, którego kibice Napoli już zdążyli przechrzcić na „Kwaradonę”. Ciekawe, jak odniósłby się do tego porównania boski Diego, gdyby dożył występów Gruzina na stadionie swojego imienia. Napastnik Victor Osimhen błyszczy skutecznością, gdy jest tylko zdrowy, a jeśli akurat ma kontuzję, w strzelaniu goli wyręczają go Raspadori i Simeone. Bardzo solidnie gra obrona z kapitanem Giovannim di Lorenzo oraz Koreańczykiem Kimem na czele (ten ostatni zadziwiająco łatwo wszedł w wielkie buty Kalidou Koulibalego). Doskonale prezentuje się w tym sezonie pomoc „partenopei”. Piotr Zieliński gra świetnie jak nigdy wcześniej. Prestiżowy magazyn For Four Two uznał go nawet jesienią za trzeciego najlepszego rozgrywającego na świecie (po Kevinie de Bryune i Bernardo Silvie).

Strzałem w dziesiątkę okazało się wykupienie z FULHAM Francka Anguissy, jest jednym z lepszych „piwotów” Serie A w tym sezonie. Ale chyba najważniejszym piłkarzem w układance trenera Spallettiego został partner Kameruńczyka ze środka pomocy – Stanislav Lobotka. Ponownie, jak w czasach Marka Hamsika, ciężar dobrej gry Napoli spadł na wydawałoby się niepozorne, słowackie barki. Lobotka doskonale asekuruje swoich kolegów, wspaniale wyprowadza piłkę spod pressingu rywala, celnie podaje i notorycznie podejmuje trafne decyzje co zrobić z piłką zaraz po jej odzyskaniu. Można zaryzykować hipotezę, że ewentualne wypadnięcie ze składu Lobotki byłoby dla Napoli kosztowniejsze niż absencja Zielińskiego, Osimhena a może nawet „Kwaradony”.

Odnośnie zdrowia i formy fizycznej, warto zwrócić uwagę, że piłkarze Napoli nie będą wyczerpani po mundialu. Jak wiadomo reprezentanci Włoch (z Napoli byliby to zapewne: Di Lorenzo, Raspadori i być może Mateo Politano oraz bramkarz Alex Meret) w ogóle do Kataru nie pojechali, podobnie zresztą jak Lobotka, Osimhen i Kvaratskhelia. Z kolei Anguissa odpadł z Kamerunem już w fazie grupowej, a Zielinski i Kim dołączyli do niego po meczach 1/8 finału. Zatem teoretycznie, kadra Napoli powinna być „w gazie” na dalszą część sezonu.

Pewien niepokój, a być może nawet strach przed rzekomą klątwą, mogła wywołać u kibiców Napoli pierwsza kolejka w nowym roku. Porażka na San Siro w Mediolanie 0:1 z grającym po profesorsku Interem mogła obudzić stare demony. Kolejnym poważnym testem dla „partenopei” była wizyta złożona 13 stycznia na Stadio Diego Armando Maradona. W gości do Neapolu przyjechał wicelider tabeli – Juventus. Wynik 5:1 dla Napoli (devastante!, jak mawiają Włosi) oraz poziom gry obu zespołów nie pozostawił żadnych wątpliwości, kto jest wielkim faworytem do wygrania scudetto w tym sezonie. Na półmetku sezonu (a konkretnie po 18 kolejkach) Napoli ma 9 punktów przewagi w tabeli nad Milanem i po 10 punktów nad Interem i Juventusem. Od dawna nikt nie roztrwonił takiej przewagi na tym etapie sezonu w Serie A, która w ostatnich latach stała się zresztą ligą bardziej wyrównaną. Co istotne, w rundzie rewanżowej Napoli będzie grało mecze z prawie całą krajową czołówką na własnym stadionie. W delegację do Neapolu udadzą się bowiem: Roma, Atalanta, Lazio, Milan i wreszcie Inter. Napoli  czeka jedynie wyjazd do Turynu na mecz z Juventusem. Jakość gry i sytuacja kadrowa „partenopei” oraz ich pozycja w tabeli i bardzo korzystny terminarz dalszych spotkań predystynują klub z Kampanii do wygrania ligi w tym sezonie, bo jeśli nie teraz to kiedy? Na zdrowy rozum, wydaje się, że nic nie powinno przeszkodzić ekipie Spallettiego w zdobyciu tytułu, a klątwa ciążąca rzekomo nad klubem z południa Włoch od ponad 30 lat, jeśli kiedykolwiek istniała, to już więcej nie może skrzywdzić Napoli. Nie może, prawda?

Ten wpis został stworzony w naszym świetnym, łatwym do używania formularzu przesyłania wpisów. Stwórz swój wpis!

Zgłoś nadużycie

Co myślisz?

Napisane przez Szymon Banach

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Matura się nie liczy! Licz na oceny!

Jakie kryteria brać pod uwagę przy zakupie fotela fryzjerskiego?