Trochę jak w przypadku stereotypu o polskich kobietach, zgodnie z którym nasze rodaczki mają podobno szczególną słabość do mężczyzn z nacji południowej Europy, PZPN postanowił, drugi raz w ciągu niewiele ponad roku, powierzyć najważniejszą funkcję w polskiej piłce Portugalczykowi. Fernando Santos został nowym selekcjonerem pierwszej reprezentacji Polski.
Pozostańmy przez chwilę w konwencji porównań do relacji damsko męskich. Reprezentacja Polski w obecnym stanie przypomina umiarkowanie atrakcyjną pannę po przejściach. Na ostatniej dużej imprezie w zasadzie osiągnęła cel minimum. Udało się jej wytrwać do północy (na zabawę do białego rana nawet nie liczyła) i pożegnać z klasą ostatnim tańcem z resztą towarzystwa. Szkoda tylko, że jej wcześniejsze zachowanie budziło raczej niesmak lub uśmiechy politowania, a po powrocie do domu, wydarzyła się niesmaczna awantura o wysokość kieszonkowego od rodziców. Oględnie rzecz ujmując, pozycja naszej „reprezentacyjnej panny” na rynku matrymonialnym jest niełatwa.
Jeśli chodzi o jej wiek, to patrząc na szeroką kadrę zebraną przez poprzedniego selekcjonera na mundial w Katarze, niby dramatu nie ma. Jednak gdy zestawimy pierwszą jedenastkę bez Jakuba Kamińskiego i Nicoli Zalewskiego (a chociaż jestem mocnym zwolennikiem talentów obydwu z nich, to łatwo sobie taką wyobrazić), robi się już nieciekawie, bo poza Jakubem Kiwiorem nie znajdziemy w niej ani jednego piłkarza urodzonego w 2000 roku lub później.
Owszem, mamy w szerokiej kadrze sporą grupę zawodników w wieku 23-28 lat, ale oprócz Piotra Zielińskiego, rdzeniem naszej reprezentacji są na chwilę obecną zawodnicy w wieku 30+. Nasza kadra może wprawdzie jeszcze kusić „kawalerów” powabem imponujących karier klubowych Lewandowskiego, Szczęsnego i Zielińskiego, ale niestety powoli zbliżamy się do momentu w którym potencjalny „narzeczony” może nostalgicznie wzdechnąć za czasem największej świetności wyżej wymienionych, choćby słowami Francoisa Villona z Ballady o paniach minionego czasu: „Ach, gdzie są te niegdysiejsze śniegi?”
Oczywiście, nasza „reprezentacyjna panna” ma swoje mocne punkty i raczej nie pokazała jeszcze całego swojego potencjału, ale nie oszukujmy się, najatrakcyjniejsi z zagranicznych „kawalerów do wzięcia”, patrzyli na naszą kadrę narodową raczej sceptycznie, a niektórzy podobno wprost dali jej kosza. PZPN przygotował jednak solidny „posag”, co prawdopodobnie skusiło kolejnego Portugalczyka. Pamiętamy, że poprzedni pozostawił po sobie nad Wisłą kawał traumy. Pięknie się prezentował, słodko mówił, mnóstwo naobiecywał, ale w końcu, na krótko przed weselem, uciekł i porzucił dla „brazylijskiej tancerki”. Awaryjnie opiekę nad panną przejął rodzimy „wujek z brzuszkiem”. Pomógł jej dojść do siebie, po haniebnym porzuceniu przez iberyjskiego bajeranta i w jedyny znany sobie, nieco siermiężny sposób, najlepiej jak potrafił, przygotował ją do wcześniej wspomnianej ostatniej imprezy. Po rodzinnej kłótni o styl i pieniądze, „wujek” został pożegnany, a panna z powrotem trafiła na rynek matrymonialny.
Tym razem spotkała wiekowego portugalskiego „wdowca”, który poprzednie 8 lat poświęcił przepięknej i posażnej żonie ze swojej ojczyzny. Portugalska para brylowała na salonach i święciła wielkie sukcesy w pierwszych latach związku, z mistrzostwem Europy włącznie. Później, pomimo, że doczekała się kolejnych pięknych i utalentowanych „pociech”, dostała ewidentnej zadyszki. Portugalska oblubienica prezentowała się okazale, ale w końcu „poległa” w ćwierćfinale światowego czempionatu z Marokiem, a więc przeciwnikiem, z którym mimo jego dobrej gry powinna była dać sobie radę. „Wdowiec” nie rozpaczał zbył długo i dla polskiej „panny” postanowił zakończyć żałobę, a ona chętnie rzuciła się w ramiona kolejnego południowca.
Czy Fernando Santos jest właściwym wyborem dla piłkarskiej reprezentacji Polski?
Jako piłkarz wielkiej kariery nie zrobił, grał w trzeciorzędnych portugalskich klubach w latach 70’ i 80’. Zdobył za to solidne wykształcenie techniczne i został inżynierem. Pracę w wyuczonym zawodzie łączył z trenowaniem aż do połowy lat 90. Po tym jak z powodzeniem prowadził Estrelę Amadora, w 1998 r. przejął krajowego potentata FC Porto, z którym w ciągu trzech lat jeden raz sięgnął po mistrzostwo ligi i dwukrotnie po puchar kraju oraz doszedł do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. W prowadzonej przez Santosa drużynie do poważnej piłki weszli wówczas tacy znakomici piłkarze jak brazylijczyk Deco, czy obrońcy i przyszli reprezentanci Portugalii Jorge Andrade i Ricardo Costa, którzy mieli później istotny udział w największych sukcesach FC Porto prowadzonego już przez Jose Mourinho.
Z Porto Santos przeniósł się do Grecji gdzie prowadził z powodzeniem AEK Ateny (dwukrotnie) i mniej udanie Panathinaikos. Następnie wrócił do ojczyzny i objął lizboński Sporting CP, a po drugim pobycie w Grecji, także Benficę. Jednak z klubami ze stolicy Portugalii nie osiągnął sukcesów i po raz trzeci przeniósł się do Grecji, gdzie przez 3 lata prowadził POAK Saloniki, a potem przez 4 lata tamtejszą reprezentację narodową. Z Grecją Santos osiągał wyniki więcej niż przyzwoite, wyszedł z grupy na Euro 2012 (między innymi kosztem Polski) i na mundialu w Brazylii w 2014. Później objął reprezentację Portugalii, z którą wygrał Euro 2016 (znowu kosztem Polski, tym razem eliminując naszą kadrę po karnych w ćwierćfinale) oraz pierwszą edycję Ligi Narodów. Biorąc jednak pod uwagę ogromny i w ostatnich latach ciągle rosnący potencjał piłkarski Portugalii, wyniki osiągnięte na mundialach w Rosji i Katarze można traktować jako rozczarowanie.
Santosowi często zarzucało się, nazbyt asekuracyjne i defensywne nastawienie prowadzonych zespołów. W odpowiedzi na zarzut nieatrakcyjnej gry, portugalski trener odparł kiedyś dziennikarzom, że „Nudne to są drużyny, które odpadają”. O ile w przypadku reprezentacji Grecji pragmatyczne nastawienie nie powinno dziwić lub być traktowane jako zarzut, o tyle w przypadku bodaj najmocniejszego personalnie zespołu w historii Portugalii może budzić wątpliwości. Zwłaszcza w kontekście deklarowanej przez Roberta Lewandowskiego, a także sam PZPN, potrzebie zmiany w filozofii gry reprezentacji Polski na taką, która cytując naszego kapitana zapewni też „radość z gry”. Cóż, być może w piłkarskiej centrali w Warszawie uznano, że potencjał naszej kadry jest bliższy raczej temu greckiemu, niż portugalskiemu?
W zalewie informacji na temat nowego selekcjonera reprezentacji Polski, często można usłyszeć, że ma on bardzo mocną osobowość. Bogate doświadczenie trenerskie, charyzmatyczne wrażenie jakie stwarza, czy choćby fakt, że w meczach fazy pucharowej mundialu, Santos potrafił posadzić na ławce samego Cristiano Ronaldo, potwierdzają takie twierdzenia. Prywatnie portugalski trener jest gorliwym katolikiem, podobno prowadził nawet kościelne kursy przedmałżeńskie dla par.
Patrząc na drużyny, które prowadził i sukcesy, które osiągnął, na wieloletnie doświadczenie w prowadzeniu dwóch reprezentacji narodowych, Fernando Santos wydaje się najmocniejszym trenerem w historii, który obejmuje prowadzenie reprezentacji Polski. Żaden jego poprzednik w chwili nominacji nie posiadał tak imponującego CV.
W pewnym sensie, samo jego zatrudnienie można rozpatrywać jako sukces prezesa PZPN Cezarego Kuleszy. Powyższe, nie oznacza jednak jakiejkolwiek gwarancji sukcesów. Leciwy Portugalczyk prawdopodobnie najlepsze trenerskie lata ma już za sobą, trafi do zupełnie nieznanego mu środowiska i na razie nie wiadomo, jaki ma konkretnie plan, by spełnić ogromne oczekiwania kibiców, ale też samych polskich piłkarzy, odnośnie poprawy jakości gry reprezentacji Polski.
Trzeba przyznać, że trzej ostatni selekcjonerscy poprzednicy Fernando Santosa nie zawiesili poprzeczki dokonań przesadnie wysoko. Jerzy Brzęczek i Czesław Michniewicz zostaną wprawdzie zapamiętani jako trenerzy, którzy zrealizowali z kadrą narodową konieczne minimum, ale ich drużyny raczej odpychały kibiców swoim stylem. Z kolei Paulo Sousa, zaczął wprawdzie zmieniać sposób gry reprezentacji na atrakcyjniejszy, ale z kretesem przegrał fazę grupową Euro 2021 i szybko porzucił polską wybrankę, niczym podły „Osculati” – portugalski bohater piosenki z Kabaretu Starszych Panów śpiewanej przez Barbarę Rylską. Czy prowadzona tym razem przez bardziej statecznego portugalskiego „wdowca” nasza „reprezentacyjna panna” znajdzie wreszcie szczęście i pięknie rozkwitnie?
Ten wpis został stworzony w naszym świetnym, łatwym do używania formularzu przesyłania wpisów. Stwórz swój wpis!