Wielu czekało na ten moment bardzo długo. Niektórzy przewidywali, że stanie się to w końcu na mundialu w Katarze. Byli i tacy, którzy wierzyli w końcowy sukces nawet po porażce Argentyny w pierwszym meczu grupowym (tak, mam na to świadków -:). I w końcu dokonało się. 18 grudnia 2022 r. Argentyna została mistrzem świata, a Lionel Messi zdobył upragniony puchar. Ostatni brakujący klejnot w koronie najlepszego piłkarza w dziejach. Idealna puenta, idealnej kariery.
„Pchła” owładnięta piłkarskim geniuszem od najmłodszych lat spędzonych na boisku w Grandoli, na przedmieściach argentyńskiego Rosario, bardzo długo czekała na swój największy triumf. Konkretnie 172 występy w seniorskiej reprezentacji Argentyny przez 17 lat. Droga do końcowego sukcesu nie była bezbolesna i nie zawsze prezentowała się elegancko. Przyczyny brzydkich fragmentów argentyńskiej drogi do mundialowego zwycięstwa starałem się przybliżyć w poprzednim wpisie “Piękna i wredna Argentyna znowu Mistrzem Świata“.
Tym razem skupimy się wyłącznie na jednostce. Nie byle jakiej, bo na najlepszym piłkarzu w dziejach. Brzmi to zbyt kategorycznie? A może należycie do tych, którzy w ogóle kwestionują historyczne porównania piłkarzy z różnych epok? Inne czasy, inne ligi, inna gra. Nie wolno porównywać? Moim zdaniem wolno, a przynajmniej od zakończenia mundialu w Katarze nawet trzeba, ale po kolei.
Sport opiera swoją siłę i popularność na potrzebie rywalizacji. Nie tylko tej bezpośredniej z aktualnym przeciwnikiem. Atrakcyjność piłki nożnej (innych popularnych dyscyplin zresztą także) wynika również z rywalizacji pośredniej, nieustannego porównywania wyników i osiągnięć jednych w zestawieniu z innymi. Jest to naturalny objaw ludzkiej percepcji świata, dla poszczególnych zjawisk i postaci szukamy zwykle jakiegoś punktu odniesienia, który pozwala nam lepiej zrozumieć lub opisać dany fragment rzeczywistości. Porównywanie osiągnięć piłkarzy, koszykarzy czy bokserów, a więc przedstawicieli dyscyplin z długą i bardzo bogatą historią zmagań, nadaje się do tego mechanizmu doskonale. Ważne, żeby pamiętać o odmiennych okolicznościach towarzyszących poszczególnym postaciom i wydarzeniom, ale fakt, że powoduje to trudności i czyni analizę bardziej skomplikowaną, nie powinien tłumić naturalnego, ludzkiego odruchu.
W różnych nurtach religii, mitologii, filozofii, czy antropologii podnoszono wielokrotnie kwestię lęku człowieka przed chaosem, względnie potrzeby jego oswojenia. W uproszczeniu, wszechświat bywa przedstawiany jako koncept niezbadany, często nieprzewidywalny, a czasem zwyczajnie groźny dla człowieka „osamotnionego w kosmosie”. Człowiek (w nurtach religijnych, w pierwszej kolejności stwórca lub inne istoty wyższe) tworzy mechanizmy, reguły, rzeczy, czy instytucje, dzięki którym pozwala w jakimś stopniu zapanować nad chaosem, pojąć i uporządkować otaczający go wszechświat.
Nie inaczej jest w przypadku najbardziej ekscytującego fragmentu ludzkiego świata, wyznaczanego odbiciami wypełnionej powietrzem skórzanej kuli o wadze niespełna pół kilograma. Bo czyż ukrytym sensem zmagań i śledzenia piłki nożnej, w której tak często występuje przypadek, nie jest jednak próba zapanowania nad chaosem? Czy najlepsi piłkarze swoich czasów, po osiągnięciu mistrzowskiego poziomu, nie motywują się także rywalizacją z legendami poprzednich epok? Chaos towarzyszący piłce nożnej potrafi o sobie przypomnieć nawet w błahej sytuacji. Na przykład gdy 9-latek oglądający mecz zada wam pozornie niegroźne pytanie, kto był najlepszym piłkarzem w historii? Takie pytanie jest oczywiście okazją do przedstawienia opowieści o szerszym lub węższym panteonie gigantów futbolu.
Dla mnie osobiście, do niedawna, „zestaw optymalny” stanowili: Silvio Piola (mistrz świata z 1938 r. i najlepszy strzelec w historii włoskiej Serie A), zmarły niedawno brazylijski „król futbolu” Pele i jego genialny kolega Garrincha, a dalej Bobby Charlton, Franz Beckenbauer ze swoim kolegą Gerdem Mullerem, Johan Cruijff, Michel Platini, Diego Maradona, Romario, Zinedine Zidane, Ronaldo (ten prawdziwy:-), Ronaldinho, a wreszcie Cristiano Ronaldo i Leo Messi. Jednak, czyż atawistyczna chęć okiełznania chaosu piłkarskiego świata nie zmusza nas do poszukiwania w tym przypadku odpowiedzi konkretnej, jednoznacznej i prostej?
Argumentów za uznaniem „karzełka z Rosario” najlepszym piłkarzem w dziejach było mnóstwo jeszcze przed katarskim mundialem. Wiele z nich jest powszechnie znanych i było wielokrotnie powtarzanych. Dla porządku przypomnijmy, że Lionel Messi sięgnął po każde możliwe trofeum w piłce klubowej, a obecnie także reprezentacyjnej. W barwach FC Barcelona był: 10-krotnym mistrzem Hiszpanii (dla porównania, jego arcy-rywal Cristiano Ronaldo w trakcie 9-letniego pobytu w Realu Madryt zdobył raptem dwa krajowe mistrzostwa), 7-krotnym zdobywcą Pucharu Króla, 4-krotnym zwycięzcą Ligi Mistrzów, 3-krotnym zwycięzcą w Klubowych Mistrzostwach Świata. W ekipie Paris Saint Germain zdążył na razie wywalczyć „tylko” mistrzostwo Francji.
W kategorii sukcesów indywidualnych Messi także nie ma sobie równych. Ośmiokrotny (!) król strzelców ligi hiszpańskiej (Cristiano Ronaldo ma tych tytułów łącznie trzy), sześciokrotny król strzelców Ligi Mistrzów (tutaj popularny „CR7” jest o jedno oczko lepszy), czterokrotny król asyst La Liga i dwukrotnie Ligi Mistrzów (brak tytułów „CR7” w tej kategorii). Messi jest rekordzistą jeśli chodzi o łącznie zdobyte gole i asysty w lidze hiszpańskiej, a także liczbę goli (50!) i asyst (21) zdobywanych dla klubu w jednym sezonie (dla porównania, Diego Maradona w swoim najlepszym pod tym względem sezonie rozegranym w Europie zdobył raptem 21 goli). Messi dzierży także rekord najwyższej liczby goli zdobytych w jednym roku kalendarzowym we wszystkich rozgrywkach (91!!!).
Dla porównania w najbardziej bramkostrzelnym dla siebie roku 1980, Maradona jeszcze grając w lidze argentyńskiej, zaliczył 43 trafienia na wszystkich frontach, Cristiano Ronaldo w swoim rekordowym bramkowo roku 2013 zdobył łącznie 69 goli, a Pele w 1958 roku zaliczył łącznie 75 trafień w klubie i reprezentacji. Messi ma na koncie także najwięcej zdobytych Złotych Piłek dla najlepszego piłkarza klubów europejskich (siedem, przy pięciu dla „CR7”) oraz najwięcej Złotych Butów dla najlepszego strzelca lig europejskich (sześć).
Nie sposób znaleźć innego piłkarza (na pewno w kilku ostatnich dekadach, w których zaczęto rejestrować szczegółowe statystyki indywidualne), który pod względem liczbowym tak bardzo zdominowałby grę ofensywną w światowej piłce jak Leo Messi. Znamiennie w wykonaniu „Pchły” wypadło statystyczne podsumowanie sezonu 2018/19 ligi hiszpańskiej – ostatniego pełnego, nie zaburzonego przez COVID rozegranego w barwach Barcelony. Sezon ten na krajowym podwórku był dla Messiego udany, choć wcale nie najlepszy w karierze.
Według portalu Squawka: Argentyńczyk znalazł się na pierwszym miejscu w lidze w aż kilkunastu (!) ofensywnych kategoriach, takich jak: gole, asysty, liczba szans bramkowych stwarzanych kolegom, faule wymuszone na przeciwnikach, gole z rzutów wolnych, celne strzały, celne podania w ostatniej tercji boiska. W większości tych parametrów Messi osiągnął zresztą nad resztą stawki wyraźną przewagę. Statystykom udało się znaleźć tylko jedną kategorię ofensywną, w której ktokolwiek w lidze uzyskałby wówczas lepszy wynik od Messiego. W tamtym sezonie w liczbie wygranych pojedynków 1 na 1 pierwsze miejsce zajął Sofiane Boufal (ten sam, który tak pięknie brylował na ostatnim mundialu w barwach Maroka), przy czym Messi znalazł się tuż za nim, na drugim miejscu (w innych sezonach oczywiście „Pchła” potrafiła wygrywać ligę także w tej konkretnej kategorii).
Piłkarze do których Messi bywa porównywany (teraz należałoby napisać raczej: którzy bywają porównywani do Messiego), osiągali wspaniałe wyniki, lecz w zestawieniu z Messim mogą rywalizować jedynie w wybranych parametrach. I tak Cristiano Ronaldo, Romario, Gerd Muller i Pele w trakcie swoich karier dotrzymywali kroku Messiemu w liczbie strzelanych goli (w ogólnej liczbie goli zdobytych w karierze na razie CR7 i Pele nawet nieco go wyprzedzają), ale już w liczbie asyst czy szans bramkowych kreowanych kolegom (choć w przypadku Pelego trudno tutaj o zweryfikowane statystyki) wyraźnie od Messiego odstają. Z kolei Cruijff, Platini, Maradona, czy Zidane kreowali grę oraz przewodzili swoim zespołom w stopniu porównywalnym z wpływem Messiego, ale wyraźnie odstają od niego w liczbie zdobytych bramek. Na tle gigantów historii piłki osiągnięcia Messiego stały się po prostu najbardziej kompletne.
Mimo wszystko, do niedawna dorobek Messiego bywał czasem bagatelizowany, w kontekście niemal pustej gabloty na trofea zdobywane z reprezentacją Argentyny. Krytycy (czy też sceptycy) wskazywali bardziej na sukcesy których Messiemu ciągle brakowało, niż na imponującą i bezprecedensową liczbę tych, które osiągnął. Bo przecież jak można uznać za najlepszego piłkarza w dziejach kogoś, kto nigdy nie był mistrzem świata ze swoją reprezentacją, która zalicza się do czołowych futbolowych potęg? Dotychczasowy przebieg mundiali z udziałem Messiego przeciwstawiano najczęściej osiągnięciom jego wielkiego rodaka – Diego Maradony (tytuł mistrzowski w 1986 r. oraz wicemistrzostwo świata cztery lata później). Dorobek mundialowy Messiego przedstawiał się nader skromnie jeszcze bardziej na tle aż trzech zdobytych Pucharów Świata przez Pelego.
Warto przypomnieć, że Pele owszem był najważniejszą postacią canarinhos na mistrzostwach świata rozgrywanych w Szwecji w 1958 r. Z kolei cztery lata później na mundialu w Chile odpadł z gry przez kontuzję już w fazie grupowej i Brazylia z fenomenalnym Garrinchą na czele zdobyła tytuł bez większego udziału Pele. Na mundialu w Meksyku w 1970 r., Pele był jednym z ważnych elementów być może najmocniejszej reprezentacji narodowej w dziejach mundiali z Jairzinho (wówczas najlepszy strzelec drużyny), Rivelino (wówczas czołowy lewoskrzydłowy świata) oraz wspaniałymi pomocnikami Tostao i Gersonem w składzie. Z kronikarskiego obowiązku musimy też odnotować, że brazylijski „król futbolu” nigdy nie zdobył Copa America i nie zagrał w żadnym europejskim klubie, co oznacza, że poza mundialami i dwoma pucharami interkontynentalnymi nie grał przeciwko najmocniejszym na świecie rywalom, co mogło przełożyć się choćby na liczbę strzelonych przez niego goli.
Jasne, brak tytułu mistrza świata był dla dorobku Leo Messiego bolesną zadrą. Warto jednak przyjrzeć się nieco bliżej reprezentacyjnej karierze geniusza z La Masii, bowiem jeszcze przed turniejem w Katarze nie była ona wcale tak nieudana, jak chcieliby adwersarze jego prymatu w światowym futbolu. Lionel Messi wszedł na arenę piłki międzynarodowej w 2005 roku, dokładnie tak jak przed laty uczynił to Diego Maradona – zdybywając mistrzostwo świata z kadrą Argentyny do lat 20 i zostając najlepszym piłkarzem tego turnieju. Występy w seniorskiej kadrze Argentyny Messi zaczął od… otrzymania czerwonej kartki w debiucie, co stanowiło podglebie dla kiełkującej przez lata teorii o rzekomo ciążącej na nim klątwie, gdy zakładał koszulkę albiceleste. Jednak żadna klątwa nie przeszkodziła Messiemu w 2008 r. sięgnąć z Argentyną po złoty medal Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, ani poprowadzić reprezentacji w 2014 r. przez wszystkie fazy mundialu w Brazylii, aż do dogrywki w finale, przegranej ostatecznie z Niemcami. Złośliwi mówili wówczas, że Messi nie został już wtedy najlepszym piłkarzem w dziejach przez dwa zawstydzające pudła kolegi z drużyny – Gonzalo Higuaina, po doskonałych akcjach „Pchły”.
Kolejne lata przyniosły Argentynie i Messiemu dwa przegrane po rzutach karnych finały Copa America z Chile oraz pełną bólu drogę do fazy pucharowej mundialu w Rosji w 2018 r., zakończoną porażką 3:4 w bodaj najlepszym meczu tamtych mistrzostw, z przyszłym mistrzem świata Francją. Co istotne, bez bramek i akcji Messiego kulejąca Argentyna w ogóle nie przeszłaby eliminacji do (ani fazy grupowej) tamtych mistrzostw świata. Nie należy ignorować tego, że jakość reszty kadry argentyńskiej z ówczesnego okresu mocno odstawała poziomem od swojego lidera. Trudno byłoby doszukać się w niej odpowiedników choćby dla partnerów Diego Maradony ze zwycięskiego mundialu w 1986 r. (Valdano czy Caniggia) albo dla kolegów Pelego z trzech zwycięskich dla Brazylii mundiali (takich jak Garrincha, Vava, Rivelino, czy Jairzinho).
Wreszcie, po objęciu posady selekcjonera przez Lionela Scaloniego – byłego, acz drugoplanowego reprezentanta Argentyny, z czasów gdy Messi zaczynał występy w seniorskiej kadrze, nastał najbardziej owocny czas dla albicelestes w obecnym stuleciu. Latem 2021 r. Messi poprowadził Argentynę po pierwsze mistrzostwo kontynentu od 28 lat, wywalczone na boiskach największego rywala – Brazylii. Messi został zresztą najlepszym graczem tamtego turnieju (4 gole i 5 asyst w sześciu meczach!). W końcu nastał niedawno zakończony mundial w Katarze i pierwszy od 36 lat Puchar Świata zdobyty dla Argentyny, oczywiście z zasłużoną nagrodą dla najlepszego piłkarza turnieju dla Messiego. Spektakularny koniec wieńczący doskonałe piłkarskie dzieło – komplet możliwych do zdobycia trofeów drużynowych i indywidualnych, zarówno w piłce klubowej jak i reprezentacyjnej. Doprawdy, po mundialu w Katarze bardzo trudno znaleźć racjonalne argumenty podważające prymat Lionela Messiego w historii światowego futbolu. Oczywiście, głosy kwestionujące jego pozycję, jako najlepszego piłkarza w dziejach, zawsze będą się gdzieniegdzie pojawiać. Jednak od finału mundialu w Katarze, my kibice pragnący odrobiny porządku w chaosie wszechświata, nie musimy ich już słuchać, a przynajmniej traktować poważnie.
Ten wpis został stworzony w naszym świetnym, łatwym do używania formularzu przesyłania wpisów. Stwórz swój wpis!